Tytuł: Vox
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 27 lutego 2019
Autor: Christina Dalcher
Liczba stron: 416
Sto słów dziennie, skrupulatnie wyliczane przez specjalnie zaprojektowaną bransoletkę, to chora idea rządu USA, bezpośrednio dotykająca każdą dorosłą kobietę i dziewczynkę. Nie przestrzeganie zasad wiąże się z potężnym impulsem elektrycznym, emitowanym przez zamkniętą na nadgarstku obręcz. Kobiety, zniewolone przez chory system, sprowadzają się do roli sprzątaczki, kucharki, opiekunki i posłusznej małżonki w jednym. Nie mają żadnych praw – odebrano im pracę i wykształcenie, pozbawiono pasji, nie mogą czytać książek ani samotnie podróżować.
Ta smutna rzeczywistość, jaka mogłaby się wydarzyć naprawdę, to dystopijna wizja świata widziana oczami Christiny Dalcher, w głównej mierze dyktowana przez religijne ograniczenia i systemową manipulację. Autorka, podobno w zgodzie z biblijnymi przesłankami, sprowadza kobiety do roli oddanej matki i cierpliwej żony, całkowicie posłusznej swojemu mężowi. Wszelkie przejawy nieposłuszeństwa czy zdrady wiążą się dla niej z poważanymi konsekwencjami – kobieta zostaje wówczas wciągnięta do odosobnionej, zamkniętej celi i zmuszona do ciężkiej, niewolniczej pracy. Cały ten chory system to dzieło fanatycznego mężczyzny, kaznodziei, którego jedynym celem jest przywrócenie dawnego patriarchatycznego porządku.
Neurolingwistka dr Jean McClellan, kobieta niesamowicie inteligentna i wykształcona, od lat poświęcająca się karierze naukowej, a przy tym łącząca z powodzeniem również rolę żony i oddanej matki czwórki dzieci, to główna bohaterka powieści „Vox”. Kobieta zdaje sobie sprawę, że obecna sytuacja w państwie to wynik jej wieloletniej obojętności i marazmu. W chwili, gdy pierwsze systemowe przesłanki o zniewoleniu kobiet zaczęły kiełkować w USA, ona i wiele innych osób skutecznie je ignorowało, poświęcając się swoim własnym sprawom i błahym problemom. A fanatyzm religijny kawałek po kawałku podporządkowywał sobie opinię publiczną.
Jedyna nadzieja pojawia się w chwili, gdy brat prezydenta ulega poważnemu wypadkowi, w wyniku którego traci mowę. Rząd decyduje się wykorzystać umiejętności dr Jean McClellan, proponując jej pewien układ. Za opracowanie leku, który przywróci mu mowę i pełną sprawność, kobieta i jej rodzina odzyska wolność – z przegubu jej ręki zniknie bransoletka, kobieta będzie też mogła wrócić do pracy. Główna bohaterka nie zdaje sobie jednak sprawy, że w momencie, gdy zdecyduje się na współpracę z rządem, stanie się bezwolnym pionkiem w ich rękach…
„Vox” zapowiadane było, jako istotny głos w problemie dyskryminacji praw kobiet. I choć tematyka książki wydawała się istotnie ważna i aktualna, to na gorących oczekiwaniach czytelniczych, niestety, się skończyło. Krótkie rozdziały i żwawa, dynamiczna akcja, przedstawiona z perspektywy głównej bohaterki, zapowiadały wciągającą historię, którą z niegasnącym zainteresowaniem będziemy pochłaniać. Tak w istocie było, ale tylko podczas lektury pierwszych rozdziałów powieści. Im dalej wkraczałam w dystopijną rzeczywistość, tym coraz więcej nieścisłości i uproszczeń dostrzegałam.
W „Vox” większość scen w rządowym laboratorium jest pourywana i niepełna, z jednej sceny autorka szybko przeskakuje do drugiej, finalnie oddając nam do ręki fabularny i całkowicie nielogiczny, niedokończony kolaż. Każdy temat i wątek jest zaledwie uszczknięty, brak w tym wszystkim przekonującego uzasadnienia i powieściowej głębi. Podobna fabularna niechlujność towarzyszy autorce podczas kreowania postaci – w „Vox” bohaterowie są papierowi i zupełnie nieprzekonujący, mimo trudnej sytuacji w jakiej się znaleźli, nie potrafią zjednać sobie sympatii czytelnika, ten tylko biernie i bez większego zaangażowania przygląda się ich poczynaniom.
„Vox” miało być prawdziwym dystopijnym hitem, ważnym literackim głosem w walce o ogólnoświatowe prawa kobiet. Finalnie okazało się zaś zlepkiem dość nudnych i przewidywalnych scen, nieposiadających merytorycznego uzasadnienia.